"Polonez"

"Poloneza czas zacząć" - pisał Adam Mickiewicz. "Podkomorzy (Michalik) rusza, i z lekka zarzuciwszy wyloty kontusza, i wąsa podkręcając, podał rękę Zosi." W polonezie jest coś wyjątkowego - powaga, gracja, narodowa duma. Dlatego, gdy pan Walenty Michalik podał rękę chórowi "Polonia" i zaprosił nas do uczestnictwa w koncercie z okazji 20-lecia zespołu "Polonez" jak Zosia pokraśnieliśmy z zadowolenia.

Koncert miał miejsce w prestiżowym Jubilee Auditorium 13 października. Specjalnie na tę okazję chór przygotował wiązankę melodii ludowych w opracowaniu Oksany Ostashevskiej. Intensywne przygotowania do tego występu trwały dobrych parę miesięcy. Najpierw zmagaliśmy się z masywnym forte w końcówce "Krakowiaka." Potem jak od razu w sztrych wejść w "Przylecieli Sokołowie," a na koniec jak leciutko oktawę dostać w "Polce Dziadowskiej." ("Ooo, mówiła pani Oksana, a pan Piotr znowu poszedł do dołu.") Przełom nastąpił, kiedy udało nam się uniknąć strasznego grzechu przyspieszenia w "Tangu Ludwinowskim." Dopiero wtedy wiedzieliśmy, że jesteśmy gotowi.

Problem polegał też na tym, że w pierwszej części występu mieliśmy śpiewać bez nut, czyli, jak to się w chórze przyjęło mówić - "bez pamięci." A z tym to już od pewnego wieku nie tak łatwo. Rozterki typu czy ma być "danadana da hej" czy też "danadana hop dziś" były nagminne. Pomiędzy Brunem, który od jakiegoś czasu nie może ziewać na próbach, bo mu się coś w gardle odrywa, a mną powstała też kontrowersja. Czy od niemacania koguta przez cały miesiąc baba "oszalała" czy "ogłupiała" ("Siuda Baba")? Niemacanie koguta potrafi być taką bolesną sprawą. Nie mieliśmy wyjścia jak tylko skreszczendować na stojących nutach.

Niezgoda też wybuchła pomiędzy basami i tenorami, których liczba się podwoiła ostatnio ("nas mało, no my w tylniaszkach"), na temat co było powodem, że "pierzynka była zimniuchno" ("Spiewki Opoczyńskie"). Basy profundo utrzymywały, że przyczyną tego przykrego stanu rzeczy było to, że nie przyszła "moja miła," a tenory, te chlawszczyki, że nie przyszła "moja luba." O mało co, abyśmy się o tę rzecz zaczęli "kopsać," co wiadomo może zdarzyć się każdemu, kiedy zacznie śpiewać ludowe piosenki. W ostateczności, posiłkując się twardym nonlegato, zwaliliśmy wszystko na kobiety. Czy "miła" czy też "luba" w każdym razie nie przyszła.

Nastroje chojrackie podgrzęwał jeszcze fakt, że wszystkie chórzystki założyły sobie takie ludowe chusty, co jak wiadomo prowokuje do zachowań takich jak ciągnięcie za warkocze, strzelanie oczami i zaglądanie pod spódnice. Chórzystki, które jeszcze nie weszły w swoje zimowe biodra, musiały się zdrowo po łapach natrzepać, aby się od tych męskich czułości uchronić.

Na dodatek była ta młodzież z "Poloneza" z Edmonton, i zespołu o tej samej nazwie z Vancouver. Chłopaki proste, strzeliste, o rumianych, uczciwych słowiańskich twarzach. Jak powkładali te swoje stroje ludowe, to choćby łuna od nich biła.

Mnie szczególnie zaimponowali ci w strojach górniczych. W moich rodzinnych Katowicach mówiło się na takich - "to jest chłopak śląski, w barach szeroki w d… wąski." Ojciec opowiadał mi kiedyś jak popłynął z górnikami w Rejs Przyjaźni do (w tym czasie jeszcze) Leningradu. Jak górnicy włożyli swoje czarne mundury i czapki w piuropuszami, i wyszli na miasto, wszyscy w zachwycie ich pytali, co za jedni. Odpowiadali wtedy z dumą - "my jesteśmy takie polskie ułany ponaddźwiękowe."

No i te dziewczęta z "Poloneza" o lnianych włosach i niebieskich oczach! I bez strojów zakasowałyby swoją urodą każdą Kanadyjkę. A jak jeszcze te spódnice włożyły, i serdaki, i przypięły te długie końskie ogony - od razu zrozumiałem dlaczego stary Boryna o Jagusię na Antka z widłami się porwał. Piękno wprost nie do wytrzymania.

I jedynie to, że ta młodzież mówi ze sobą po angielsku przypominało mi, że jestem nie w Bronowicach tylko w Kanadzie. Cóż, dominująca kultura ma swoje prawa, i językiem trzeba tu władać, aby odnieść sukces. Tym większa jednak chwała panom Niemirskiemu i Michalikowi, że w tym morzu nienajwyższej jakości popkultury oferują młodym Kanadyjczykom polskiego pochodzenia tę możliwość "Poloneza" - szansę poczucia dynamicznej kultury swoich rodziców.

W "Polonezie" jest ogromna siła, tak ogromna, że przyciąga nawet młodzież niepolskiego pochodzenia. W czasach gdy młodzi ludzie osiągają swoje sukcesy i poczucie spełnienia w grach komputerowych, "Polonez" daje szansę kontaktu z czymś co jest prawdziwe, spontaniczne i radosne. Szansa ta jest warta nie tylko odznaczeń dla panów Niemirskiego i Michalika, ale intensywnego finansowego i logistycznego poparcia rodziców i całej polonijnej społeczności.

"Brzmią zewsząd okrzyki: Ach, to może ostatni, patrzcie, patrzcie młodzi, Może ostatni (Michalik), co tak (w Kanadzie) "Poloneza" wodzi!"
 
© Piotr Rajski
 

Last updated: 2002/11/10

Home