"Próba Chóru"

(Na podstawie Federico Fellini -"Próba Orkiestry")

Nie wiem, co też mnie tak ostatnio wzięło na śpiewanie, bo już przecież "szron na głowie". Może te parę lat spędzonych na północy z dala od wszelkiej polskości sprawiły, że ogromne wrażenie zrobiło na mnie przedstawienie "Harnasiów" Szymanowskiego w wykonaniu Edmontońskiej Orkiestry Symfonicznej, chóru "Polonia" i zespołu tanecznego "Polonez". Pozazdrościłem Brunowi, że był uczestnikiem takiego znakomitego wydarzenia. Bruno zaś zaprosił mnie na próbę chóru.

Dyrektor Artystyczny Chóru, pani Oksana Ostashevska, po chwili rozmowy zakwalifikowała mnie jako basa. Sprawiło mi to ogromną przy-jemność, bo po pierwsze, zostałem gdzieś zakwalifikowany, a to zawsze jest przyjemne, a po drugie, obyło się bez tzw. "audition". I tak rozpocząłem swoją karierę jako chórzysta ( w życiu nie należałem do żadnego chóru, jeśli pominąć grupowe śpiewanie przy okazji "Ymieniny"), co egzystencjalnie musi być zbliżone do sytuacji "chórzystek."

Pani Oksana, jak mnie informują, ukończyła Konserwatotium Muzyczne we Lwowie, i prowadzi chór "Polonia" od momentu założenia. Ze swą imienniczką Oksaną Baiul (byłą mistrzynią olimpijską w jeździe figurowej na lodzie) dzieli ona poetyczność i romantyczność imienia, znakomitą figurę, no i oczywiście muzykalność. Tylko uderzy w taki mały kamertonik i od razy wie, w jakim tonie wszyscy mają śpiewać.

Szybko odkryła też, że tak jak przyjaciel mojego ojca, redaktor Wacław Horoszkiewicz z Katowic, ja należę do tej grupy ludzi, co to "nie umieją śpiewać, ale lubią". W pewnym momencie podeszła do mnie i powiedziała: "Pan mi tu śpiewa C!" W pierwszej chwili się ucieszyłem, bo nie wiedziałem, że umiem śpiewać C. Zmarszczone brwi pani Oksany wska-zywały jednak, że nie bardzo była zachwycona tym moim C, w każdym razie nie w tym konkretnym miejscu. Już się spodziewałem, że zostanę odesłany do szatni (gdzie właściwie się odsyła niesprawdzających się chórzystów?), ale jakoś obyło się bez tego. I tak dana mi była okazja, by połknąć bakcyla śpiewania z innymi. Z każdym spotkaniem sprawiało mi to coraz większą przyjemność i próby chóru stały się dla mnie najważniejszymi wydarzeniami niedzielnych wieczorów.

Przyjemność pracowania z panią Oksaną polega jeszcze na tym, że sama będąc Ukrainką, stara się mówić do nas po polsku, i wychodzi jej to bardzo dobrze. Ja sam chciałbym kiedyś być w stanie mówić tak po ukraińsku, czy rosyjsku, jak pani Oksana mówi po polsku. Mimo to, od czasu do czasu, zdarza się jej powiedzieć coś komicznego, w stylu na przykład, że "wszyscy ruchamy razem". Albo "tu dychanie, tylko bez dywizji" (nie cytuję dosłownie, tylko upraszczam). Czasami, gdy słucham pani Oksany, to mi się wydaje, że poetyczność jej języka sprawiłaby przyjemność samemu Wojciechowi Młynarskiemu. "Tu lepiej luft-pauzę sobie wziąć" a potem zaraz "tercję wstawić", tylko "usta otwierać trzeba na okrągło", co jako "filigranna technika śpiewacza" da nam "vertikal", bo inaczej "unison, unison nam wyjdzie nieczysty". "A co to za ogonek tam jak kometa?" -pyta pani Oksana - "Ensamblu, ensamblu brakuje!!" Całe szczęście, że przy całym swoim profesjonaliźmie, pani Oksana ma wdzięk osobisty i poczucie humoru, które sprawiają, że próby chóru odbywają się w bardzo zrelaksowanej atmosferze.

Także inni członkowie chóru okazali się dla mnie bardzo dobrzy, z wyjątkiem Bruna. Bruno, o którym powiadają, że jest najlepszym śpiewakiem wśród rzeźbiarzy, i najlepszym rzeźbiarzem wśród śpiewaków, nie może znieść jak mi się jakiś ton o oktawę za nisko weźmie i zaraz mnie dźga w żebra swoim dłutem. Całe szczęście, że pozostałe basy skupiają się raczej na przyjemności samego śpiewania niż na korygowaniu mnie, a inni po prostu mnie nie słyszą.

Wszelkie moje śpiewacze rozterki odchodzą wszakże, kiedy już się zacznie śpiew. Spiewanie "ensamblem", jak mówi pani Oksana, ma w sobie jakiś magiczny czar. Pojawia się jakieś poczucie jedności, którego osobiście nie doświadczałem od czasu jak skończyłem wojsko. Gdy kompania maszeruje i śpiewa razem, tak że aż "dudni pod nią bruk", to to poczucie bycia z innymi trudno z czymkolwiek porównać. Gdy chór śpiewa razem, to jest w tym moc większa niż jakby złożyć siły poszczególnych członków. Aż się chce czasami wyskoczyć i posłuchać, jak to brzmi z zewnątrz.

Uczucie to szczególnie jest we mnie silne, gdy śpiewamy piosenkę ułańską. Panie prostują się nagle na całej linii "podając piersi do przodu". "Jeśli mu się wydam miła, to nie będę się broniła" - śpiewają - "Niech mnie zabiera!! Zabieeeraa!!" Z przyblakłych nieco (ze średnim wiekiem) męskich oczu nagle zaczynają się sypać iskry. "Strzeż się tego, co na przedzie … Oficyjeraa!" I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ktoś by mógł powiedzieć, że to już nie sterani życiem emigranci, ale "ogniste ptaki lecą". Jak bociany wracamy do rodzinnego gniazda polskiego archetypu. Bardzo odświerzające i samoterapeutyczne.

Co najlepsze, to doświadczenie jest dostępne dla każdego, bo chór jest otwarty na przyjmowanie nowych członków, szczególnie zaś "gęstych altów". Dla młodzieży jest to okazja do śpiewaczej randki. Jak wiadomo nic tak nie sprzyja romantycznym nastrojom jak muzyka Chopina, zwlaszcza jego "Marzenie". Chętni proszeni są o zgłaszanie się do Prezesa Polonia Choir Society of Edmonton, pana Andrzeja Łabędzia (458-8409). Można też w nieco pasywniejszej formie przeżyć to doświadczenie słuchając chóru, który wystąpi 8 kwietnia z koncertem z okazji Dni Kultury Polskiej. O szczegółach można się dowiedzieć w Towarzystwie Kultury Polskiej (439-6905).

© Piotr Rajski

Last updated: 2001/07/09

Home